
Historia ukrywania Tory w obozie pracy HASAG-Apparatebau w świetle wspomnień Noacha Edelista
Częstochowa, polskie miasto z bogatą historią żydowską, była przed II wojną światową tętniącym życiem ośrodkiem społeczności żydowskiej. Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie z chwilą nadejścia nazistowskiego terroru. Na rozkaz niemieckich władz okupacyjnych wszystkich Żydów zamknięto w getcie — trzecim co do wielkości w okupowanej Polsce, po gettach warszawskim i łódzkim.
W wigilię Jom Kippur 1943 (wrzesień 1942) do getta przybył elitarny oddział SS, który chełpił się wysłaniem około ćwierci miliona Żydów do komór gazowych w Treblince. Liczbę tę uważano za „łatwy” cel w ich oczach, ponieważ w getcie przebywało zaledwie około 50 tysięcy Żydów. W ciągu kolejnego roku okupanci przeprowadzili kilka „akcji” (tj. zorganizowanych wywózek w celu zagłady), z których pierwszą nazywano „Wielką Akcją”. W jej trakcie zdecydowaną większość częstochowskich Żydów wywieziono transportami bydlęcymi do obozu zagłady w Treblince.
W getcie pozostawiono jedynie kilka tysięcy osób zdolnych do pracy. Przydzielono je do fabryk na obrzeżach miasta, m.in. do zakładów metalowych oraz do zakładów produkujących naboje karabinowe. W tych miejscach — pilnowani przez oficerów SS — więźniowie pracowali od świtu do zmroku, nie mogąc pozwolić sobie na moment przerwy. Fabryka nabojów karabinowych, zwana Hassag, zmuszała pozostałych w getcie Żydów do wytwarzania amunicji używanej następnie przez niemieckich żołnierzy przeciwko Żydom.
Wśród więźniów szczególną pozycję zajmował miejscowy szewc. Jako ceniony rzemieślnik naprawiał buty oficerów i żołnierzy, co dawało mu nieco większą swobodę poruszania się między gettem a obozem pracy. Pewnej nocy sylwestrowej zaskoczył wszystkich, gdy pojawił się nagle z trąbką w dłoni. Jak się okazało, był to szofar — rytualny róg używany podczas żydowskich świąt. Szewc nie zdradził, w jaki sposób udało mu się go zdobyć.
Zbliżało się Święto Sukkot, a pewnego dnia ludzie zaczęli szeptać z niepokojem: „Szewca wciąż nie ma, nie wrócił z getta. Co tym razem przyniesie?”. Było zwyczajem, że po późnym powrocie szewc udawał się najpierw do kuchni po odłożoną dla niego porcję jedzenia. Tego dnia jednak postąpił inaczej: natychmiast schował się w swojej chacie i zaczął coś ukrywać pod drewnianą pryczą. Wkrótce rozniosła się wieść: szewc przemycił do obozu mały zwój Tory. „Zbliża się Simchat Tora — będziemy tańczyć z prawdziwym zwojem!” — oświadczył z roziskrzonym wzrokiem.
Choć współwięźniowie dopytywali, jak udało mu się tego dokonać, szewc konsekwentnie milczał. Z czasem ustalono jednak, że po zajęciu getta Niemcy znieśli wszystkie sakralne przedmioty do pilnie strzeżonego magazynu na obrzeżach miasta. W normalnych okolicznościach dostanie się do magazynu i wyniesienie czegokolwiek było niemożliwe. Szewcowi udało się jednak przekupić funkcjonariusza SS odpowiedzialnego za nadzór, ryzykując w ten sposób własne życie. Jeszcze w Rosz ha-Szana przemycił stamtąd szofar, a przy okazji obiecał oficerowi, że zrobi mu specjalną, ozdobną parę butów podobną do tych, które przygotowywał dla wyższych rangą dowódców. W zamian oficer zezwolił mu zabrać mały zwój Tory, który szewc owinął wokół własnego ciała i tym sposobem przeniósł niezauważony przez straże. Zwój ten uratowano w ostatniej chwili, gdyż Niemcy planowali rozpalić w magazynie wielkie palenisko i spalić wszystkie zgromadzone tam przedmioty kultu religijnego.
Po powrocie do obozu szewc zwrócił się do grupy praktykujących Żydów, którzy w ukryciu odprawiali modlitwy szabatowe: „Kto zgodzi się ukryć zwój Tory?”. Rozważano różne możliwości, aż w końcu zdecydowano się wyjąć jedną z desek drewnianej pryczy i w powstałym schowku umieścić cenny zwój. Deskę ponownie starannie zamontowano, aby nie budzić żadnych podejrzeń.
Nadszedł dzień i noc radosnego święta Simchat Tora. Zgromadziła się wówczas w baraku grupa wiernych, by choć symbolicznie uczcić Torę. Jednocześnie wszyscy ogarniał lęk, że Niemcy odkryją zwój i zemszczą się w bestialski sposób. Uznano więc, że nie będą go wyjmować, a jedynie nieco przesuną deskę, by odsłonić zwój. Jak wspominał świadek tych wydarzeń:
„Tamtego wieczoru Simchat Tora obchodziliśmy w naszej chacie z najwyższą ostrożnością. Zwój pozostawał w ukryciu, bo baliśmy się, że jeśli wpadnie w nieczyste ręce, grozić nam będzie śmiertelne niebezpieczeństwo. Każdy, kto wchodził, obchodząc deskę, delikatnie się pochylał, całował zwój i dopiero wtedy posuwał się dalej. Ten skromny, potajemny obchód odbywał się przy ledwie słyszalnym śpiewie chasydzkim. W naszej wyobraźni przywoływaliśmy dawne radosne pieśni, tak żywe i mocne, choć tu, w obozie, wszystko wydawało się ciemne i beznadziejne. A jednak właśnie wtedy doświadczaliśmy niezwykłej siły Tory, która rozjaśniała naszą sytuację”.
Ostatecznie zwój Tory, przetrwały w getcie częstochowskim, doczekał końca wojny. Przywiózł go do Izraela rabin Noach Edelist, który przekazał go do synagogi chasydów Gur przy ulicy Or Haim 17 w Bnei Barak. Tym samym historia tego niezwykłego zwoju — ocalonego w tragicznych okolicznościach — stała się świadectwem niegasnącej determinacji i wiary ocalałych z Zagłady.

W tekstach Noacha Edelista poświęconycm życiu religijnemu ultraortodoksyjnych Żydów w czasie Holokaustu odnaleźć można wątek związany z przemyceniem do obozu pracy Hasag w Częstochowie małego zwoju Tory. W wydanej w 1968 roku książce „Chanstohva” Edelist wspomina:
„…radość była wielka, gdy szewcowi, chyba Poppintorowi, udało się przemycić do obozu mały zwój Tory, z którego czytaliśmy w soboty i święta po pracy.
Któregoś razu podczas czytania Tory wszedł nagle niemiecki policjant nazwiskiem Steglitz i zabrał ze sobą księgę, lecz w zamian za parę butów oddał ją ponownie, co okazało się wielkim szczęściem ultraortodoksów. Dzięki temu mogliśmy dalej czytać ze zwoju.
[Księga została przywieziona do Izraela po wielu perypetiach i została odnaleziona przez autora tych słów (Noacha Edelista – przyp. A.G.). Niemal w każde Rosz Chodesz czyta się z niej w Beit Hassidim w Bnei Brak].”
Kilka lat temu postanowiłem na własną rękę dowiedzieć się czegoś więcej o tym zwoju i udałem się do „Stibla” przy ul. Or Haim 17 w Bnei Brak, opisanego przez Edelista. Z nadzieją, że pozwolą mi obejrzeć zwój, poprosiłem o rozmowę z osobą odpowiedzialną za modlitewnię. Szybko jednak zrozumiałem, że od niego pomocy nie uzyskam; nie chciał lub nie mógł mi umożliwić wglądu w cenną księgę. Przez kolejne lata próbowałem różnych dróg dotarcia do chasydów Gur, którzy podobno przechowują ów zwój. Wszystkie próby kończyły się jednak niepowodzeniem.
Przełom nastąpił niespełna rok temu. Wracając z wizyty w Instytucie Yad Vashem, spotkałem się z rabinem Arim Ankinem z Ramat Beit Shemesh. Rabin Ankin, który wyemigrował do Izraela z Montrealu w 2004 roku, ma rodzinne korzenie w Częstochowie: tam urodziły się jego babcia i prababcia z rodziny Sarabników. Opowiedziałem mu historię o zwoju, a on obiecał, że spróbuje pomóc w moich poszukiwaniach.
Minęły kolejne tygodnie i miesiące, a my utrzymywaliśmy sporadyczny kontakt. Rabin Ankin żartował nawet, że „nawet zadania Mosadu bywają prostsze” niż wyśledzenie owej Tory. W końcu, na początku listopada, otrzymałem od niego tajemniczą wiadomość: „Jest postęp. Szczegóły później. Nie powiem ani słowa”. Kilka godzin później przysłał mi pierwsze zdjęcie z księgą.
Poprosiłem o możliwość osobistego zobaczenia zwoju. Rabin Ankin skontaktował mnie z Israelem Goldwasserem, chasydem Gur z Bnei Brak, badaczem i wykładowcą Holokaustu, który obecnie sprawuje pieczę nad księgą. Dowiedziałem się od niego, że zwój jest obecnie niekoszerny i przechodzi proces naprawy u sofera STaM (pisarza Tory, tefilin i mezuz). Umówiliśmy się na spotkanie w Bnei Brak; Goldwasser poprowadził mnie przez dziedzińce domów do mieszkania sofera, gdzie po raz pierwszy ujrzałem osławioną Torę z obozu HASAG Apparatebau.
Zwój ma pergamin o szerokości zaledwie 30 cm, co pozwalało owinąć go wokół ciała i przemycić pod płaszczem do obozu. W kilku miejscach widać wyraźne zabrudzenia; zdaniem sofera mogą to być ślady krwi.
Według przekazów księga należała pierwotnie do rodziny Landauów z Częstochowy (Rahmiel i Hichiel Landau), którzy posiadali fabrykę sztućców znajdującą się poza terenem getta. Jak wynika z późniejszych ustaleń, na początku wojny ukryli oni zwój w fabryce, licząc, że po zamknięciu getta będzie można jakoś przenieść go do dzielnicy żydowskiej. Istotnie, wg relacji Noacha Edelista, zwój trafił wpierw do tzw. „wielkiego getta”, a następnie – po jego likwidacji – do „małego getta”, skąd ostatecznie szewcowi udało się przemycić go do obozu Hasag.
W swoich badaniach nad życiem religijnym w obozie HASAG prof. Sarah Bender opisuje postać Waltera Stieglitza, zastępcy szefa straży obozowej (Werkschutz). Nosił on brązowy mundur SA, znany z wczesnego etapu rządów Hitlera. Był niski i – jak mówią świadkowie – niezwykle brutalny. Podczas jednego z potajemnych czytań Tory w barakach zauważył Żydów z księgą i skonfiskował ją. Dopiero w zamian za nową parę butów oddał zwój właścicielom. Prawdopodobnie podczas tego zajścia zwój został poplamiony krwią – ślady te zachowały się do dziś.
Zgodnie z relacjami Noacha Edelista, księga została po wojnie przewieziona do Izraela. Obecnie znajduje się pod opieką chasydów Gur w Bnei Brak. Ze względu na liczne uszkodzenia (zwój nie jest koszerny), nie korzysta się z niego na co dzień do czytań liturgicznych. Jedynie raz w roku, podczas uroczystości Simchat Tora, wnosi się go do sali modlitw i tańczy z nim, przywołując wspomnienie obrzędów, które — w skrajnie trudnych warunkach — miały miejsce w obozowym baraku w Hasagu.
Tak oto kolejny rozdział z historii żydowskiej społeczności Częstochowy w czasie Zagłady doczekał się wyjaśnienia. Ten mały, liczący jedynie 30 cm szerokości pergamin, pozostał milczącym świadkiem determinacji i duchowej siły ludzi, którzy nawet w piekle obozu pracy potrafili zachować resztki swojej tożsamości religijnej.

Alon Goldman trzyma zwój Tory z obozu pracy przymusowej HASAG Apparatebau
Opracował: Alon Goldman
Fot. Alon Goldman